Archiwalna

Małgorzata Niedzielko

01.01.2002 – 01.01.2002

Magdalena Ujma

Czułam się jak w lesie.
Las był jeszcze groźniejszy niż przedtem, kiedy sta-łam i obserwowałam jak wiatr potrząsa gałązkami trzmieliny, kiedy chodziłam po kałużach rozchlapu-jąc wodę. W lesie, nawet tak zdegradowanym jak tamten z dzieciństwa, o czym już wtedy wiedziałam obserwując porzucone opony, żwirowaną drogę i obrośnięty tarniną cuchnący i zapleśniały na zielono kanał, ukrywało się coś, co mnie przyciągało z ma-gnetyczną siłą.
A dzisiaj wystawa.
Miejsca było niewiele, choć nic na to nie wskazy-wało. Przestrzeni w końcu robiło się wystarczająco dużo, dzięki jakiemuś czary-mary robionemu przez światło. Wydawało się, że jest pusto. A przecież pu-sto nie było. Nad naszymi głowami przewalały się żywioły. Wszystko naraz. Głosy wypełniały prze-strzeń, tworzyły jakąś akcję, pełną intensywnych emocji i wydarzeń. Wył wiatr, ktoś w lesie palił og-nisko (ale nie dochodził do nas zapach palonego drewna), szumiała woda. Tyle zdarzeń, lecz mimo to z niewidzialnego źródła bił spokój – jakbyśmy z bezpiecznego ukrycia obserwowali wichurę czy deszcz, zafascynowani siłą natury, lecz i szczęśliwi, że możemy słuchać jak krople biją o dach. Dobiegał także głos pozytywki. Przypominał głosik dziecka nu-cący piosenkę. Głosik dobiegał z dala, piskliwy i słaby. Przytłumiony przez warstwy powietrza, których przecież na wystawie nie było. Dziwność świata.
Dziwi nas i obraża, kiedy świat ma do załatwienia własne sprawy, a żywioły umawiają się nad naszy-mi głowami. Mogą istnieć bez nas, więc zdumiewa-ją i przerażają.
Przypomniałam sobie pewien opis Karpat, który je-dnocześnie był tak kiczowaty, że aż śmieszny i tak sugestywny, że aż przejmował dreszczem. Było tam o pierwotnej dzikości tych stron, o zasypanych śnie-giem stokach i o szalejących żywiołach, wyjącym wietrze, dzikiej zwierzynie, ale też może jeszcze bardziej przerażających godzinach głuchej ciszy oraz o ostępach, których nigdy nie dotknęła stopa ludzka. Zdumiał mnie ten opis. Nie pasował do znanego i oswojonego miejsca.
Wtedy pomyślałam, że pejzaż jest konstrukcją umysłu.
Więc to wszystko było na wystawie.
Małgorzata Niedzielko zmieściła tutaj nocne niebo i wnętrze lasu, i wartki nurt rzeki, rozpryski wody, au-reolę błędnych ogników z bagien i światło księżyca.
Magia.
A przecież wszystko jest proste, jak najprostsze. Stolik, tuba, rusztowanie, projekcja, tamborki. I jesz-cze te materiały, zgrzebne, przyziemne: cement, torf, drewno, metal, pęcherze wołowe. I światło. I dużo dźwięku. Nie były to czary spektakularne, dążące do oszołomienia, zaimponowania, prowadzenia do-znań na smyczy odgórnie zaplanowanych efektów. Był to rodzaj spokojnej, pierwotnej bajki. Rozgrywającej się wciąż na nowo i nieustannie. Tę bajkę znamy do znudzenia, a jednak ciągle chcemy jej słuchać. Bajka o słońcu osuszającym ziemię i o deszczu ziemię moczącym. O zapachu powietrza. O roślinach i zwierzętach. Ale też i o ludziach. W gru-ncie rzeczy jest to bajka o stworzeniu świata.
Od razu było się w środku.
Nie było żadnego zewnątrz. Wystawa działała na wszystkie zmysły. Więc patrzyło się, ale i słuchało. A także dotykało, do czego kusiła pokryta odciskami palców powierzchnia betonowego pnia i jego torfo-we wnętrze. Jeśli się nie pomacało, nie przesunęło dłonią po powierzchni, nie miało się pewności, że obiekt istnieje naprawdę. Dlatego wystawa składała się z rzeczy bardziej i mniej realnych.
Obcość lasu została oswojona.
Pod pozorami wykorzystywania materii elementar-nych, lecz zawierających pierwiastki życia, wystawa pokazywała to, co wyłowiła ze świata po zarzuceniu na niego siatki odczuć. Zostały ujawnione powiąza-nia zmysłów ze światem zewnętrznym, które jak cie-nkie nitki oplatały pień drzewa i dwanaście księży-ców. Na pytanie „co było pierwsze, świat czy zmy-sły?”, Małgorzata odpowiada „zmysły”. Bóg stwarza-jąc świat nie powiedział „stań się”, ale popatrzył na świat – i to stworzyło jego wizerunek, dotknął świa-ta -i to stworzyło jego konsystencję, usłyszał go i po-czuł – to świat dopełniło. Pojawiła się intuicja, jak w sztuce greckiej, przeczucie bliskości ludzi i przyrody, przytulenia się do ziemi, roślin, aż do zrośnięcia się z ni-mi. Wszystko się łączy ze sobą. W przyrodzie za-warci są ludzie, a w każdym człowieku rośnie drze-wo.
Dzika kobieta.
Jest mitem, co nie przeszkadza jej w działalności. Naszym cywilizowanym wcieleniom nie pozwala spać w czasie pełni. Za starymi bajkami powtórzyli-byśmy, że to ta, co zaplata końskie ogony w warko-cze i rzuca uroki na dzieci. Nie idealizujmy jej, bo z pewnością nie jest tego warta. To niezła diablica. Złośliwa i krnąbrna, a także lubieżna. Utożsamia się ją z krajobrazem. Jej ciałem jest ziemia. Co tutaj ro-bi stolik? Blat z wypolerowanego drewna, zmysłowy jak ciało. Sunęło się po jego śliskim różu dłonią, nie mając śmiałości tego zrobić ustami. W desce znaj-dowało się dziewięć otworów, jak uszy lubpępki.
Mężczyźni.
Ich twarze rysowały się na powierzchni księżyców. Miały ciepłą, miodową barwę i świeciły łagodnym blaskiem. Żeńskie przenika w męskie. Całkowita synergia.
Alien.
W cementowej tubie, jeśli komuś udało się wspiąć na palce i zajrzeć do środka, stał taki mały i kręcił główką w takt muzyki. W sąsiednim pokoju mogli-śmy zobaczyć transmisję z jego bezradnej działa-lności. Alien był dzieckiem, zagubionym w lesie. Dziwił się, ale się nie bał.

Galeria Arsenal

ZAPLANUJ WIZYTĘ

Wystawy są czynne od wtorku
do niedzieli w godzinach
10:00-18:00

Ostatnie wejście
na wystawy o godz.:
17.30

NEWSLETTER

    Dziękujemy.

    Twój adres został dodany do naszego newslettera.