Katarzyna Józefowicz
Magdalena Ujma
Słodka niewola
Scena Wielki, betonowy blok i zaraz następny. Świat bez horyzontu. Kiedy tam się znajdziesz, zawsze jesteś w środku, wchłonięty. Tylko w górze blade niebo pocętkowane chmurami jak paznokieć plamkami awitaminozy. W blokach mieszkania. Setki jednakowych mieszkań ze standardowym umeblowaniem, z telewizorem wszędzie w tym samym miejscu. Stąd wzięły się polskie dowcipy o mężu wracającym nocą nie do swojego mieszkania i budzącego się w łóżku nie ze swoją żoną. Nieustanne déja vu. To musi odbić się na psychice. Nikt mi nie powie, że jest inaczej.
Stałam się niewolnikiem budowania – powiedziała Katarzyna Józefowicz. To znaczy, że jest tylko pionkiem w procesie rozrastania się materii. W męczącym biegu spraw, od którego nie można się oderwać. Nie ma wpływu na jego przebieg, bo sztuka kieruje jej rękami, a nie ona nią. Sztuka służy do zapełniania cieknących jak woda z kranu godzin. Związki między sztuką a życiem w przypadku Katarzyny? Wszystko da się ładnie wytłumaczyć. Mebelki tworzyła, bo mieszkała wśród takich samych byle jakich sprzętów, za papier wzięła się, bo brakło jej sił do innych technik, a poza tym był pod ręką. Jest nerwowa, więc zabrała się za sztukę wymagającą mrówczej pracy i anielskiej cierpliwości. Często łączymy prace artystek ze sferą domową. U Katarzyny Józefowicz to też jest. Dom na obrzeżu miasta w brzydkiej dzielnicy. Ona zamknięta w czterech ścianach, w blokowisku. Z dzieckiem. Pracuje nad miastami z papieru – precyzyjnymi wieżami Babel w miniaturze, nad maleńkimi, kartonowymi mebelkami z serii Habitat. Stale jednak myśli, żeby prace mieściły się w ciasnocie mieszkania. Żeby dały zmagazynować się w pudłach, piętrzonych pod ścianami. Sama przypomina o terapeutycznym działaniu papierowej mantry. Praca ją uspokaja, odmienia wewnętrznie, wycisza. I jeszcze jedno. To praca manualna. Nie ma w niej miejsca na myślenie. Na główkowanie i zamartwianie się. Znamy to. Znamy smak tej pracy, polegający na maksymalnym skupieniu się, na połączeniu twórczego projektowania kształtu z uważaniem na to, żeby nie było krzywo i żeby nie pomazać klejem. W gruncie rzeczy ta praca jest pełna napięcia. No tak. Nigdy nie rozumiałam twórców, wybitnych artystów czy wynalazców, którzy w szale tworzenia, zapisywania, obliczania, planowania, pracy, zapominali o świecie, zapominali o posiłkach, które postawiła obok nich przyjazna ręka. Ja bym nie zapomniała choćby z samej empatii dla tego, kto się zatroszczył. Przez to chyba rozumiem, dlaczego Katarzyna powiedziała, że nad pracami spędzała i po osiem godzin dziennie. Więc kontrolowała czas pracy. Jak w biurze. Coś w rodzaju kontrolowanego szaleństwa. Jakie to kobiece. Artystka nie może zapomnieć o rodzinie, której trzeba dać jeść. O zakupach, które trzeba zrobić i o sprzątaniu mieszkania. Lecz prostota skojarzeń jest złudna. Sfera domowa, życiorys – tak. Ale też, jak najbardziej, wewnętrzna wolność.
Jak to było powiedziane? Słodka niewola. Niewola z własnej woli. Niewola, która wyzwala.
Dziewczynka Jaka była w dzieciństwie?
Pewnie miała zręczne ręce. Pewnie uwielbiała budować domki dla lalek, gdzie drewniane klocki, szpulki od nici (wtedy były jeszcze w użyciu staroświeckie, drewniane z dziurką w środku), pudełka od zapałek (wtedy trwalsze niż dzisiaj) i inne pudełka i pudełeczka po lekach i kosmetykach przemieniały się w biurka, łóżka, szafy, krzesła i stoliki. Obrazy na ścianach zrobione były ze znaczków poczto-wych. W propagowaniu robótek ręcznych celowały w tamtych czasach dostępne w Polsce niemieckie żurnale (a polskie pisma dla pań się na nich wzorowały). Nie tylko „Burda”, ale i o wiele milsze od niej „Brigitte” czy „Freundin” z modelkami niewiele ładniejszymi od nas. Śmiałość projektów tworzyła w nich przedziwną mieszankę z niezwykle szczegółowymi objaśnieniami wykonania. Kiedy wreszcie ktoś poważył się na realizację, efekt znacznie odbiegał od pierwowzoru. Więc malowidła na T-shirtach, cekiny na tenisówkach i wazony z papier maché tkwiły w niebiańskiej sferze nieziszczonych możliwości. Wycinanki z gazet… Ileż pism zniszczyłam wespół z moimi siostrami! Uwodzicielskie pralki i lodówki, kuszące stoliki zastawione podwieczorkami! A może Katarzyna ulegała wstydliwej manii zbierackiej i wycinała z gazet fotosy idoli, wklejając je do zeszytów, jak czyniła cała polska młodzież? Czy martwiło ją, że gwiazdy z uśmiechami przyklejonymi do twarzy za chwilę wylądują na stercie makulatury? Nie było tak. Przecież wtedy kolorowe, zagraniczne czasopisma w Polsce nie lądowały na śmieciach. Przechowywało się je troskliwie, pożyczało innym, wygładzało zagięte kartki z tego lepszego świata, nienarzekającego na brak efektownych przedmiotów. A więc to zaczęło się już wtedy. Roboty ręczne. Nie zginę, bo mam nożyczki, igłę, nitkę, papier. Kobieta. Jej sztuka wyrasta w sensie przenośnym i dosłownym z głębin domu. Więc Katarzyna buduje, planuje, mebluje, lepi, tka.
W gruncie rzeczy jej prace są tkaninami. Albo wielkimi nieforemnymi kopcami, mrowiskami, termitierami. Co na jedno wychodzi. Pajęczyca Arachne, Penelopa czy Katarzyna – to imiona tej samej kobiety, która wykonuje ciągle tę samą pracę. To graniczące z obłędem tkanie, które jest snuciem opowieści, gdzie fabuła utożsamia się w pewnym sensie z życiem. Wieczne biedowanie, sztukowanie, łatanie. Jej prace to patchworki z wykorzystaniem resztek pałętających się po domu i zalegających kąty jak kłębki kurzu, na które nie spojrzy pies ze złamaną nogą. Wzorowa pani domu doskonale wie, jak wykorzystać stare papierzyska, bo w jej domu nic się nie marnuje.
Miasta, Habitat czy Dywan tworzą rodzaj materii, która pełznąc po podłogach i wspinając się po ścia-nach, dostosowuje się do otoczenia i przybiera jego kształt. Dlatego można porównać je do wody, która – sama bezkształtna – rozlewa się po wszystkich pomieszczeniach, wypełnia butelkę. Albo do mchu. Rozrastanie się, porastanie, obrastanie. Prace Katarzyny wchodzą w wolne miejsca w istniejącej przestrzeni. Ludzie mówią, że są o kulturze masowej, o rakowatym przeroście obrazu w dzisiejszych czasach. Ona zaś odpowiada na to w zupełnie innym języku: właśnie odkryła zaskakujące właściwości papieru, jest mięsisty. Mięsisty jak młoda, prężna materia rosnąca samoistnie, od środka. Plazma, która nie ma początku ani końca, wnętrza ani zewnętrza. Porost – najbardziej długowieczna roślina na ziemi. Zdumiewające, że artystka wykonująca tak żmudne prace, wymagające benedyktyńskiej cierpliwości, skarży się na brak energii. Więc ręczna dłubanina bierze się ze strachu przed pustym. Ale też dłubanina bierze się z tego, żeby te krople, które przeciekają nam przez palce, kiedy czytamy gazety, pijemy kawę, gadamy przez telefon, pierzemy, drapiemy się w głowę, sprzątamy, przypalamy mleko czy też każemy dziecku iść spać i jesteśmy zbyt zmę-czeni, żeby myśleć, zostały upamiętnione. Oczywiście w podrzędny sposób.

ZAPLANUJ WIZYTĘ
Wystawy są czynne od wtorku
do niedzieli w godzinach
10:00-18:00
Ostatnie wejście
na wystawy o godz.:
17.30