Archiwalna

CEZARY BODZIANOWSKI – Świadome zgody

15.05.2009 – 14.06.2009
Galeria Arsenał, ul. A. Mickiewicza 2, Białystok

Cezary Bodzianowski (ur. 1968) studiował malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (1988-1990) oraz w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii (1990-1994). Mieszka i pracuje w Łodzi. W 1991 roku otrzymał nagrodę Pegaza za „akcje artystyczne odkrywające poezję w prozaicznej rzeczywistości”. Jest też laureatem Paszportu Polityki 2004 za „fantazję i konsekwencję, za sztukę pogodną, bezinteresowną, wytrącającą nas z rutyny dnia powszedniego”.

Cezary Bodzianowski swoją sztukę nazywa „osobistym teatrem zdarzeń”. Jest artystą sytuacji, twórcą oszczędnych, dyskretnych działań – inscenizuje krótkie, podszyte absurdem historie i sceny, których sam jest głównym bohaterem. Artysta wykreował swój charakterystyczny image: to postać ze staromodnym wąsikiem, często występująca w prochowcu, berecie i z czarną teczką.

Akcje Bodzianowskiego rozgrywają się najczęściej poza przestrzeniami galerii, a artysta w sposób delikatny, a czasem wręcz niezauważalny ingeruje w zastaną rzeczywistość. Świadkami jego działań, a w zasadzie także ich nieświadomymi uczestnikami są zazwyczaj przypadkowi ludzie, którzy spotykają artystę na ulicach, w sklepach, parkach i innych miejscach publicznych, wybranych przez niego do odegrania niecodziennych scenek zakłócających codzienny rytm życia i jego rutynę. Te efemeryczne zdarzenia często pozostawiają widzów w niepewności, czy to, czego byli świadkami, naprawdę się wydarzyło.

Bodzianowski nie zawsze rozprowadza informacje o swoich akcjach, czasami rozgrywają się one bardzo kameralnie, w domu artysty, a wówczas jedynym świadkiem zdarzenia jest jego żona, która sporządza dokumentację.

Jego sztuka prezentowana była m.in. ma wystawach w Centre Pompidou w Paryżu (Four Times Paris (Pay Back), 2004), w Kölnischer Kunstverein w Kolonii (Ein und Aus / In and Out, 2005), w Broadway 1602 w Nowym Jorku (Charlestone, 2006), w Center for Contemporary Art w Tel Awiwie (Sababa, 2009).

wybrane działania:

Świtezianka, 1996. Blok na łódzkim osiedlu, wczesna poranna godzina, kiedy ludzie szykują się do pracy. Artysta ubrany w strój wzorowany na mundurze swojego ojca, podpułkownika saperów, pojawił się przed ścianą bloku na platformie podnośnika hydraulicznego. W metalowym koszu wędrował od okna do okna, pukał w szybę i rozmawiał z mieszkańcami.

O sole mio, 1997. W Olsztynie Bodzianowski wykonał akcję, która miała na celu „przesunięcie odrobiny światła z Planetarium do Galerii Sztuki Współczesnej przy pomocy pracowników Planetarium”. Artysta ustawił uczestników akcji w taki sposób, żeby za pomocą lusterek mogli przekazywać sobie światło, które przewędrowało aż do galerii, gdzie pojawiło się na ścianie pod postacią „zajączka”.

Calibabka, 1998. Kraków, Rynek Główny. Bodzianowski przez siedem godzin spacerował wśród ludzi i „z zimną krwią wlepiał wzrok” w wybrane przez siebie kobiety.

WF, 2001. Bodzianowski wystąpił w jednym z warszawskich liceów w zastępstwie nauczyciela WF i poprowadził lekcję gimnastyki z grupą dziewcząt z II klasy.

1001 drobiazgów, 2001. Kraków. Przed Muzeum Narodowym gigantyczna kolejka po bilety na wystawę „Od Moneta do Gauguina”. Bodzianowski zajmował miejsce na końcu kolejki, cierpliwie czekał, aż znajdzie się blisko kasy, a wtedy prosił osobę z końca kolejki, aby zajęła jego miejsce. W ten sposób ustąpił miejsca kilku osobom.

Cyrk Arena, 2002. Warszawa. Artysta ubrany tylko w czarne majtki i sandały kłusował dookoła nieczynnej areny cyrkowej.

Urbi et Orbi, 2003. Bodzianowski przez godzinę stał na baczność przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego oblepiony paskami ponacinanych ogłoszeń, które przymocował do brzegów płaszcza i naciągniętego na głowę beretu. Co pięć minut obracał się o 45 stopni. Każdy mógł oderwać sobie stosowne ogłoszenie.

Unik, 2004. Artysta w budynku przy ul. Narutowicza 77 w Łodzi (Dział Obsługi Klienta MPK Łódź) niespodziewanie przysiadał się do pracujących tam osób i opowiadał im o Władysławie Strzemińskim, który wykładał właśnie w tym budynku, gdy mieściła się w nim Akademia Sztuk Pięknych. Rozmawiał z pracownikami MPK na temat postrzegania obrazu i dzieła sztuki pod kątem unizmu.

Czapka niewidka, 2006. Artysta schylał się pod każdym mijanym oknem. Chował się m.in. przy siedzibach policji, sądu, izby skarbowej oraz banku. Chowając się, przebył w Łodzi trasę od rogu ulic Piotrkowskiej i Wigury aż do al. Kościuszki przy ul. 6 Sierpnia, gdzie z uczuciem ulgi się wyprostował.

na podstawie: www.culture.pl

Widzowie Galerii Arsenał w 1997 roku mogli obejrzeć prezentację Cezarego Bodzianowskiego pt. Mineralistą bądź oraz jego performens Manus nigra (symultaniczny turniej szachowy z kilkunastoma uczniami jednej z białostockich szkół podstawowych). W 2002 roku – performens Rewolwery i melonik („gry wojenne” przeprowadzone w Przedszkolu Samorządowym nr 23 w Białymstoku). W 2003 w podbiałostockim lesie miał miejsce performens/zdarzenie Szkółka szybowcowa z udziałem publiczności, której ruchem sterował artysta. W kolekcji Podlaskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych znajduje się film wideo Cezarego Bodzianowskiego Latający Holender (2003), który w 2004 roku był prezentowany w Galerii Arsenał na wystawie pokonkursowej „Spojrzenia 2003. Nagroda Fundacji Kultury Deutsche Bank”.
_____________________________________

Piotr Sarzyński
Rozmowa z Cezarym Bodzianowskim
Moja sztuka nie jest zgrywą

(www.polityka.pl, 02 lutego 2005, fragmenty)

CEZARY BODZIANOWSKI: […] A poza tym nigdy nie przeprowadzam swoich artystycznych zdarzeń w sposób spontaniczny, wszystko starannie planuję.

Piotr Sarzyński: Żadnej improwizacji, żadnego przypadku? Aż trudno uwierzyć.

Improwizacja jest ważna i potrzebna. Przypadki się zdarzają. Ale najważniejsze jest przygotowanie. Chodzę wokół pewnych miejsc i tematów, przyglądam się, myślę, wykuwam je sobie w głowie dzień po dniu. Potrafię krą-żyć wokół jakiegoś punktu przez wiele tygodni, zanim coś przyjdzie mi do głowy. Spacery to zresztą moje ulubione zajęcie. Zdarza mi się odwiedzić jakieś małe miasteczko na drugim końcu Polski tylko dlatego, że przejeżdżając przez nie pociągiem zauważyłem miejsce, które mnie zaintrygowało i nie daje spokoju, dopóki nie znajdę w nim jakiejś roli dla siebie.

A gdy już pan znajdzie?

To realizuję zdarzenie artystyczne.

To tak, jakby malarz powiedział: maluję obraz?

Dokładnie tak. Bo to jest jak malowanie obrazu, tyle tylko, że nieograniczonego ramami, a poza tym ja sam jestem jedną z postaci moich obrazów. Wchodzę w nie.

Trzeba powiedzieć, że to wyjście poza ramy jest dość radykalne. Jak do tego doszło?

Na studiach w Królewskiej Akademii w Antwerpii malowałem obrazy bardzo piękne i kolorowe. Tworząc je, zastanawiałem się nad strukturą barwy i światła, nad tym, jak kolor zmienia się w zależności od upływu czasu i otaczającej przestrzeni. I pewnego razu stwierdziłem, że takie tradycyjne malowanie mi nie wystarcza, że nie jestem w stanie uchwycić wszystkich niuansów. Pomyślałem więc sobie: cóż by się stało, gdybym to ja sam stał się barwą. Gdybym nie świat przenosił na obraz, ale obraz przeniósł do świata. […]

A jak reagują ci, którzy bezpośrednio stykają się z pana działaniami artystycznymi? Wszak zaskakuje pan ludzi w różnych miejscach: na ulicy, w pracy, nawet w ich domach.

Ostatnio znalazłem w Łodzi budynek, na którym znajduje się tablica pamiątkowa informująca, że przez cztery lata prowadził w nim wykłady dla studentów Władysław Strzemiński. Teraz są to biura miejskich wodociągów. Chodziłem od biurka do biurka i wszystkim tym zapracowanym, niemającym na co dzień żadnego kontaktu ze sztuką kobietom opowiadałem o teorii widzenia Strzemińskiego. Pierwszą reakcją był śmiech. Ale później było ciekawie: ktoś się nie zgadzał, ktoś zaczął słuchać, w czyimś oku dostrzegłem błysk zainteresowania.

Zdarzają się reakcje agresywne?

Właściwie nie. Nikt nigdy nie przerwał mojego działania. Ludzie albo wzruszają ramionami i odchodzą, albo parskają śmiechem. Zdarzają się najwyżej kpiny lub docinki. Co ciekawe, często mylą mnie z tzw. żywymi reklamami. To, co robię, odbierają jako kolejną ofertę, promocję, zachętę do zakupu. Czekają, co zacznę zachwalać: żelazko czy samochód. Pod tym względem dużo łatwiej jest na Zachodzie, tam ludzie bezbłędnie odróżniają sztukę od reklamy.

Może swym wyglądem prowokuje pan do niepoważnych reakcji. Uważają, że to jakaś zgrywa.

Rozumiem, że moja osoba może zachęcać do drwin i żartów. To, że mam takie wąsiki, noszę staroświecki beret i staromodną teczkę. W tramwaju lub na ulicy zdarza się, że obcy pozdrawiają mnie hitlerowskim wyciągnięciem ręki, i to zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. Ale to nie jest żadna autokreacja. Tak po prostu się naturalnie i przypadkowo ułożyło, nawarstwiało z czasem. Teczkę kupiłem przed laty w Antwerpii, beret dostałem pod choinkę od żony. A wąsy miałem kiedyś długie, ale podgoliłem i tak zostało. Natomiast pragnę podkreślić, że moja sztuka nie jest zgrywą, żartem. Uprawiam ją jak najbardziej serio.

I ten śmiech przeszkadza panu?

Często przeszkadza. Uważam bowiem, że dotykam w swych działaniach spraw istotniejszych, poważniejszych. Powłoka, forma, jest może śmieszna, banalna, bo taka jest nasza rzeczywistość. Kto jednak poważniej zastanowi się nad moją sztuką, z pewnością przestanie się śmiać.

Krytycy sztuki często podkreślają, że pana działania to jakby artystyczne etiudy z zakresu psychologii społecznej, ujawniające nasze postawy społeczne i reakcje emocjonalne.

Nigdy nie miałem i nie mam na uwadze jakichkolwiek obserwacji psychologicznych czy socjologicznych. Zawsze było mi to obce. Jeśli coś wymyślam, to nawet się nie zastanawiam, jak ludzie będą reagowali i czy można z tego wysnuć jakieś wnioski. Nie chcę nikogo dotknąć, ale też nie jest moją intencją cokolwiek policzyć, sprawdzić, zaznaczyć w pamięci czy kogokolwiek ucieszyć. Poruszam się w kategoriach czystej sztuki, gdzie liczy się tylko czas, przestrzeń i jakość. To, o czym pan mówi, to efekty uboczne. To, że rozśmieszam, jest także efektem ubocznym, niezamierzonym i niechcianym. […]

Jak często przeprowadza pan swe artystyczne zdarzenia?

Tych, które ogłaszam i na które wysyłam zaproszenia, jest około 15 w roku. Ale o wiele więcej jest tych, o których nikomu nie mówię, a jedynym ich świadkiem pozostaje często tylko moja żona. One dzieją się właściwie cały czas. Są mi niezbędne do życia jak jedzenie czy oddychanie. Sztukę traktuję rytualnie. Jedni się modlą codziennie przed posiłkami, a ja układam i realizuję kolejne projekty, nie zważając, czy ktoś ich chce, czy nie. […]

Nigdy nie myślał pan, by rzucić to i zarabiać na życie porządnym malowaniem obrazów?

Nigdy. Gdy zarzuciłem malarstwo, to jakbym przesiadł się zza kierownicy samochodu za stery samolotu. Kto może latać, nie zechce jeździć. Nie ma odwrotu, tym bardziej że moja twórczość stale ewoluuje. Jestem cały czas w drodze. Tak jak Malewicz doszedł do białego kwadratu na białym tle, tak ja też podążam w kierunku coraz większej oszczędności. Chcę, by ostała się tylko czysta relacja twórca – dzieło. Wiem, że taka sztuka może w pewnym momencie stać się nieznośna, niestrawna, nieśmieszna. Ale chcę podjąć wysiłek. I wszystkie przeciwności losu nie są w stanie odebrać mi wiary, że warto robić to, co robię, i wytrwać.

Kurator: Monika Szewczyk
Cezary Bodzianowski
Galeria Arsenal

ZAPLANUJ WIZYTĘ

Wystawy są czynne od wtorku
do niedzieli w godzinach
10:00-18:00

Ostatnie wejście
na wystawy o godz.:
17.30

NEWSLETTER

    Dziękujemy.

    Twój adres został dodany do naszego newslettera.